[...] tyle mówimy o kryzysie kapitalizmu i pod egidą konserwatywnego „Słowa” przemycamy tak rewolucyjne recenzje – że endecy niedawno na uniwersytecie wydali ulotkę, gdzie mówią o zgniłym kapitalizmie (przy czym pointa jest taka: wszystkiemu winni Żydzi). Właśnie dzisiaj pójdę na wiec wszechpolaków trochę się z nich ponabijać – jedyna kulturalna rozrywka.
Wilno, 15 października
Czesław Miłosz, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Tu w Wilnie „otoczyli mnie” i z przestrachem widzę, że utrzymanie zaszczytnego odosobnienia jest w polskich warunkach niemożliwe. „Miłosz pachołek faszyzmu”, „Miłosz
pseudoklasyk”, „Miłosz wtłoczony w mistycyzm i formy klasyczne” – najdelikatniejsze
jeszcze epitety, a co gorzej, że patrząc na błotniste ulice, na nędzę, na idiotyzm rządowych hec, nie ma się serca i odwagi, żeby mówić o czystej sztuce, nie ma się dość moralnego prawa. [...] Przestrach mnie chwyta, kiedy oglądam moich „rówieśników”. Czyżbym naprawdę tak daleko ich za sobą zostawił?
Wilno, 21 stycznia
Czesław Miłosz, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kochany Jerzy,
Sądziliśmy, że wrócimy [z żoną Janiną] jeszcze do Krakowa, ale to wysoce wątpliwe. Perypetii tego ostatniego miesiąca nie spisać na wołowej skórze. Ciernista droga. W dodatku chorowałem i ciągle kwękam, a poza tym napatrzyłem się na taką ilość najwyższego gatunku draństwa i łobuzerii, że rzygać się chce. […]
No cóż, mój miły, trzymaj się i pisz dobrze. Wyjadę z żalem i nostalgią, bo bardzo jestem do kraju przywiązany. Myślę, że nie powinno to mi zrobić źle. Czad tych lat okupacji trzeba jakoś przewietrzyć. Nie mam bynajmniej zamiaru zrywać z krajem i nie tak łatwo zrywa się z krajem, jak to wyobraża sobie wielu.
Warszawa, 24 listopada
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
New York to wielkie szantany, ale skończona bzdura: nie można przecie traktować poważnie czegoś, co wygląda jak jarmark albo wesołe miasteczko (reklama: twarz młodzieńca wielkości czterech pięter, z którego ust co parę sekund wychodzi prawdziwy dym). Pejzaż amerykański pomiędzy New Yorkiem i Waszyngtonem: jałowa ziemia zarośnięta chwastami i kawałkami lasu, który wygląda jak poszycie puszczy – i kominy, cysterny, tory, dźwigary, stocznie, neony, stada błyszczących, kolorowych samochodów – szczyt niezwiązania człowieka z ziemią, abstrakcyjne gospodarstwo, błyszcząca drogeria ustawiona na dzikim polu. Trudności mieszkaniowe w New Yorku prawie nie do przezwyciężenia. Nic nie możemy znaleźć. Kwitnie racket, czyli łupiestwo odstępnego. Byliśmy nieszczęśliwi z powodów komunikacyjnych: nic nie jest tak jak w Europie. Ale aklimatyzujemy się i po pewnym czasie można tu żyć równie spokojnie jak w Krakowie, bo wszystkie czynności zdawkowe wykonuje się automatycznie. Jedyna rzecz kretyńska jeszcze nas wyprowadza z równowagi: auta policyjne i ambulanse pogotowia używają tu syren, dokładnie takich, jakimi w Warszawie obwoływało się alarm lotniczy.
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jestem radcą konsulatu w New Yorku i nie wzbudza mego zachwytu ten status urzędnika. Pocieszam się myślą, że – żeby utrzymać się w Polsce – musiałem też robić dużo rzeczy nudnych, a pisanie listów po angielsku też jest przynajmniej wprawą. Uważam zresztą, że na urzędniczenie szkoda czasu (chociaż nie jestem ograniczony godzinami i mogę pracować, kiedy mi się podoba) – będę starał się zrobić coś konkretnego. Dążę do tego, aby stworzyć specjalną obsługę informowania kraju o życiu literackim, artystycznym i naukowym Ameryki – może mi się to uda. Walczę o kąski pieniędzy, żebym mógł posyłać Związki Literatów (oczywiście do Krakowa) książki i czasopisma, ale trudna to sprawa, róbcie o to gwałt w pismach. Najbardziej haniebne jest, że nie można stąd posyłać książek i czasopism pocztą – jacyś szkodnicy starają się w Polsce wydawać rozporządzenia uniemożliwiające przesyłanie z zagranicy druków, jakby w tych drukach diabli wiedzą jakie były wywrotowe hasła. Niewątpliwie Związek i wszystkie organizacje pokrewne powinny walczyć o to, aby książki i czasopisma, adresowane na te instytucje i na uniwersytety, miały pełne prawo pocztowej przesyłki. Polecam Ci, Jerzy, tę sprawę, naprawdę warto się nią zająć i cisnąć, póki nie będzie to określone czarno na białym. – Wtedy by kraj dostał wiele książek. Druga kwestia, to posyłanie tutaj książek: mam nawiązane stosunki z wydawcami, którzy zdradzają ogromne zainteresowanie produkcją polską. Niestety, mimo że pisałem do Borejszy – mam puste ręce. Nie dostałem ani Twojej książki, ani Gojawiczyńskiej, ani Szmaglewskiej, ani Brezy, ani Dygata. Nie przesłano mi ani jednego egzemplarza mojej książki – przypadkiem ktoś przywiózł jeden do Londynu. Bardzo to źle. Chyba w interesie literatów leży trafienie na rynek zagraniczny? Liczę na Ciebie, że zrobisz gwałt. A dlaczego nikt mi nie przyśle maszynopisów?
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ameryka. Statua Wolności, na której jest napis: przyjdźcie do mnie wszyscy bezdomni…
Przejechaliśmy wprawdzie daleko od niej, ale wiem, że taki napis jest. W ogóle zajechaliśmy nieelegancko, ale cóż, nie znaliśmy się na tych elegancjach i nie byliśmy obrażeni. […]
Manhattan, który Indianie sprzedali Holendrom za 24 dolary – jest centrem Nowego Jorku. Czy nie dziwne jest mieszkać w Manhattanie i nawet co dzień się temu nie dziwić.
Pierwsze wrażenie z drapaczy jest raczej słabe. Niby wiadomo, że dom może być bardzo wysoki, a poza tym widywało się to w kinie. To, że życie w głębokich kanionach ulic poprzecznych do piątej, szóstej lub innej alei lub Broadwayu – jest piekłem – odkrywa się od razu. Tłum, który mieszka na dwunastych, dwudziestych piątych i trzydziestych których piętrach – kiedy jednocześnie znajdzie się na jednoplanowych, bądź co bądź, chodnikach w porze lunchu lub opuszczając biura i sklepy o 6-ej – staje się czymś podobnym do wód oceanu, zwartą, mięsistą, nieustępliwą masą, która bez przerwy podrzuca cię i poszturchuje.
A weź uwagę, że w tym tłumie pełno jest „milusich” najróżniejszych typów płci obojga. Z początku patrzy się na te dziewczyny o puszystych lokach na ramionach (warunek sine qua non) i karmionych ustach, odpasionych, o białoróżowych cerach i migdałowych oczach, na wysokich, strzelistych nogach – z zachwytem. Rzeczywiście piękna rasa. Ale coś cie w tym hollywoodzkim wyglądzie niepokoi. Coś jest tam nie tak, czegoś jest brak lub czegoś jest za dużo. Ale nie wiadomo z początku. […]
I dopiero po paru miesiącach widzisz, że wszystkie one to sex, tylko płeć. […] Duszy nie ma, panie dobrodzieju, duszy!! […]
Nowy Jork, 25 lipca
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Bardzo przejmuję się losem Polski. Melancholijna to sprawa i nieszczęściem czasem jest, że weszliśmy w ten straszliwy okres historyczny zupełnie niedojrzali i z takim socjalnym uwarstwieniem, że to nas może zmiażdżyć. Brak mieszczaństwa we właściwym czasie tak teraz procentuje, cóż, mamy inteligencję-szlachtę, chłopa-szlachcica i robotnika-szlachcica – wszystko to razem daje wynik, że jest to tragedia, jakiej nie znała historia. Gra idzie nie o taki czy inny ustrój, tylko o istnienie albo zagładę – i cóż, chyba tylko płynąć, choć sił jest na przepłynięcie 2 kilometrów, a brzeg jest o 20 kilometrów oddalony.
[...]
Jest tyle zdolności i sensu w tym narodzie, że te nastroje powstańcze, które w razie ruchawki światowej obrócić mogą całą Polskę w Warszawę, napełniają smutkiem.
Nowy Jork, 30 września
Czesław Miłosz, „Mój wilenski opiekun”. Listy do Manfreda Kridla (1946–1955), Torun 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
W ogóle nie mogę wydążyć ze swoimi planami. Strasze panienki w ambasadzie miną krwawego tygrysa, nic to nie ma wspólnego z moim usposobieniem, tylko po prostu jestem stale niewyspany. Wygłaszam dużo odczytów po angielsku itp., bardzo to dobre dla ambasady, ale wcale nie tak dobre dla mnie. Tyle tylko, że jeżdżę po Stanach, ale jak chcę coś zrobić dla siebie, zostaje noc. […] Z uciechą obserwuję te same objawy u większości przyjeżdżających tutaj po raz pierwszy Europejczyków: bezgraniczne brzydzenie, rewolta, protest, dużo w tym samoobrony, ale poza tym to naprawdę trudno pojąć, że ludzie sobie żyją jakby nigdy nic, że mają problemy gdzieś z roku 1910 w Europie. […] Nadzwyczajnie mnie bawi i zajmuje Ameryka, cóż za zdumiewający gatunek ludzki, tak różny od mieszkańców bliżej znanych nam krajów jak Marsjanie albo Rosjanie. Że doprowadzono tutaj do tej unifikacji typu obyczajowego, wydaje się chwilami czarodziejstwem. Np. stosunek dwóch płci do siebie. Filmy są sexy, ogłoszenia są sexy, dziewczyny chodzą tak ubrane i umalowane, że ślina leci, ale spróbuj zrobić oko w autobusie, nic z tego, będziesz miał głupie uczucie, że próbujesz dostawiać się do koleżanek z tej samej klasy, z którymi przecież możesz spotykać się co dzień. Wszystko inaczej. Swoboda erotyczna duża, ale ze stałymi śladami purytanizmu. Wieczorem na bocznych drogach stoją rzędy aut, z których słychać częste jęki. Ba, żeby napisać mały traktacik o roli auta w cywilizacji amerykańskiej.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jest tutaj daleko posunięty strach przed kontaktami ze Wschodem, w danym wypadku z Polską. […] W takiej aurze w ogóle szkoda gadać. Może to się jakoś ustoi. Najgorsze, że nie ma tutaj żadnej instytucji, która mogłaby wyłożyć pieniądze na pobyt polskich pisarzy, w zamian np. za zaproszenie pisarzy amerykańskich do Polski. PEN Club tutejszy jest instytucją mało poważną. Wiadomo, jak to w kraju echt-kapitalistycznym, każdy chodzi tylko koło własnych interesów. […] Pewne sposoby natomiast widzę. The „Exchange of persons” poparłby finansowo prof. Drzewieski z UNESCO, w rozmowie ze mną wyraził gotowość wyskrobania na ten cel pieniędzy. W Polsce chyba na goszczenie pisarzy amerykańskich pieniądze by się znalazły, czy możesz mi powiedzieć, jaką instytucję zapraszającą w Polsce widzisz, czy PEN, czy Związek. Gdyby występował PEN Club, to musiałby się zwrócić do PEN Clubu amerykańskiego, miałbym co do tego pewne zastrzeżenia […]. Chodzi o jakąś instytucję w Polsce, która by pobyt Amerykanów firmowała i opłaciła, pieniądze z UNESCO poszłyby na podróże i zapewne częściowo na sfinansowanie pobytu Polaków w Ameryce. […] Oczywiście Polaków (1,2 czy trzech) mogłaby oficjalnie sprowadzić Kościuszko Foundation w New Yorku, ale tak jak w tej chwili sprawy stoją, boję się, że to nie przejdzie, bo pisarz rzecz trefna, ma już odcień polityczny. […] Dziwisz się pewnie, że tak to jest w tej Ameryce, ale FBI (najlepiej zapewne zorganizowana służba bezpieczeństwa na świecie) słyszy, jak trawa rośnie, ludzie boją się o posady, co innego, kiedy nasi pisarze przyjeżdżają sami albo kiedy się zaprasza przedstawicieli ambasady na odczyty (ciekawość egzotycznych zwierząt), a co innego firmować przyjazd ludzi z kraju, który zagraża „amerykańskiemu sposobowi życia” (!) i co do których nie wiadomo, czy nie muszą się rejestrować jako „foreign agents”.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Waszyngtoński klimat nadal zbija nas z nóg, mimo że jest druga połowa września. Od maja coś w rodzaju ruskiej łaźni. Ze względu na szybkie oblewanie się potem ruchliwość nasza w Waszyngtonie minimalna […]. Zresztą ta stolica wielkiego imperium nie nastręcza żadnych pokus. Kilometrami ciągnące się zielone aleje, tysiące domków z białymi kolumienkami i od czasu do czasu wspaniałe, zbyt wystawne gmachy hoteli, tudzież urzędowych budynków, centrum ubogie i prowincjonalne zamieszkane przez Murzynów, neon[y] i filmy cowbojskie, a razem najbardziej prowincjonalna ze stolic świata, przybrana w błyskotki cywilizacji. Od czasu do czasu jeżdżę do New Yorku […]. Znam masę ludzi, ale jakoś nie podtrzymuję stosunków towarzyskich: wszystko to odbywa się jakąś drogą meteoru, spotkań, rozmów i rozstań. Zresztą gdybym oprócz siedzenia w ambasadzie i w jej okolicach do piątej (z przerwą na lunch) uprawiał tzw. bywanie (na szczęście w Ameryce stosuje się to minimalnie), tobym wkrótce zwariował, tyle mojego co pracuję od ósmej wieczór do pierwszej. Atmosfera tego kraju jest nieobowiązująca, zdarzające się od czasu do czasu cocktail partie polegają na tym, że stoi się w tłumie ze szklanką whisky and soda i papla z sąsiadami, co można znieść. Brak pijaństwa. Brak teatru. Brak rozpusty. […]
Ceny są już niebotyczne i stale rosną, ilość głupoty unoszącej się w powietrzu przerażająca. Nie wiem, ku czemu to wszystko zmierza. System urabiania opinii publicznej w takich krajach jak Polska jest dziecinny w porównaniu z amerykańską perfekcją, metody służb bezpieczeństwa mają się jak okres kamienia łupanego do wieku XIX. Tu nic nie jest widzialne, wszystko jest głęboko ukryte za kulisami. Cóż za skomplikowany mechanizm. Moja długa, siwa broda przedłużyła się w Ameryce o piętnaście cali.
Waszyngton, 20 września
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ciągle myślę, jakby tu sprowadzić literatów polskich. Ostatnio napisałem ogromny materiał w tej sprawie do Commision for International Educational Reconstruction. Za kilka dni będę u prezydenta Rockefeller Foundation – tym też spróbuję to rzucić. Nie tracę nadziei, choć walczą tu u Amerykanów dwie tendencje, jeżeli chodzi o wschód Europy – chęć pokazania przybyszom, jaka Ameryka śliczna, i strach przed „czerwonymi”. Do Słowian są tak disgusted, że kasują wszystkie audycje w języku polskim w stacjach radiowych, niezależnie od zabarwienia politycznego (tzn. audycje robione przez amerykańskich Polaków dla Polonii).
Waszyngton, 24 października
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Myślę, że zrozumie Pan moją postawę ironicznej lojalności. Chciałbym, żeby było na nią miejsce w naszym kraju i wszędzie, gdziekolwiek ludzie chcą coś naprawdę zrobić. Psioczyć, a równocześnie kochać robić – to b. polska cecha, na pewnym planie to może być jednak wcale zdrowa postawa. Mówię o lojalności wobec rozwiązań, które na pewno są niedoskonałe, ale jedynie możliwe.
San Francisco, 6 czerwca
Czesław Miłosz, list do Jerzego Borejszy z 6 czerwca 1948, archiwum za: Andrzej Franaszek, Milosz. Biografia, Kraków 2011.
Rosja. […] Kościół szaleje! Uniwersytety (Bójcie się Boga! prawie tak jak przed wojną). Więc co robić? Nie mówię, że to najlepiej. Ale co robić?! Kto daje nam gwarancję, że ten ustrój, który umożliwia wolność i postęp, przejdzie przez wszystkie niebezpieczeństwa? Na kim się opieramy? Górnicy, część robotników i nawet Żydów (myślę, że nie więcej jak 20%). Że większość jest jeszcze przeciw nam, to dlatego mamy zrezygnować z takiej szansy historycznej. No więc i ja czasem celowo daję się ponieść temperamentowi: My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji. A co będzie, jeżeli w Rosji zwycięży nowy [Andriej] Żdanow? Czy ja twierdzę, że nie ma ryzyka? Ależ jest! Dlatego [tekst nieczyt.] musimy podnieść (raczej stworzyć) polską kulturę marksistowską, bo bez niej (jak i bez sztuki na najwyższym poziomie) przyjdzie klęska nieuchronna. Czy tak, czy tak [wyr. nieczyt.]. Czy Rosja będzie chciała „połykać” czy nie. ale jedno jest tu niecelowe, zbrodnicze. Humor polski (wisielczy humorek warszawski: nie damy się). Dalej: myślenie o Rosji w kategoriach alienowanych (szlachecko-romantycznych). Dalej – résistance. Dalej: krytykowanie ustroju. Że poeta nie lubi kopać pobitych? Naprawdę nie odnoszę wrażenia (niestety), żeby opozycja była zdławiona. Jest, i to jest bezczelna, i tylko czyha na sposobność potężniejszego Żdanowa (nie mówią już o wojnie). Opozycja ta jest wrogiem prawdy i piękna i musi być zdławiona. Poza tym – zdławiony powinien być antyintelektualizm polski, romantyzm, sentymentalizm, ksenofobia, katolicyzm… […]
Jeżeli wyrzucić empirię, to czy to nie jest alienacja? Jaką empirię? Taką, że „człowiek” w Polsce nie jest „wolny”? nie, bo to jest empiria plus alienacja kapitalistyczno-feudalna. Konkretnie wygląda to tak. Albo: 1). przemysłowiec nie może założyć fabryki, albo 2). inteligencik opozycyjny czy krypto opozycyjny (jakiś Sandauer) nie może dostać paszportu za gr.[anicę], 3). inteligencik nie może głosować na ONR, 4). Tatarkiewicz ma mniejsze wpływy, 5). studenci nie mogą bić Żydów itd. a w tym przekładzie „dramat wolności” wygląda zupełnie inaczej. Ja żądam dowodów (faktów) konkretnych! Artysta musi zajmować się tym, co widzi.
Sceux, Francja, 7 grudnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Gdyśmy siadali do stołu, zjawiła się pani Micińska, bardzo biedaczka zdenerwowana i z sensacyjną wiadomością, że Miłosz uciekł; wyleciawszy całkiem legalnie, w Paryżu poprosił o azyl. Podobno radio amerykańskie podawało już o tym wiadomość: pani Micińska mówi, że telefonował do niej jeszcze z lotniska żegnając się, jakby na zawsze. Kursują najrozmaitsze plotki w związku z tym, że Miłosz „wybrał wolność” (jakże problematyczną mimo wszystko). Podobno były jakieś konkretne fakty, które wpłynęły na tę decyzję. Coś mu tu powiedziano, przed czymś, czy dotyczącym losu Polski, czy jego osobiście, ostrzeżono i to musiało zdecydować.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Numer „Kultury” przesłany nam pocztą nie wiadomo przez kogo z... Berlina rosyjskiego. Ten numer pełen jest Miłosza. Ma kłopoty, bo nie tylko Ameryka nie chce go do siebie puścić, ale i emigracja polska nie chce mu wybaczyć, że po sześciu blisko latach służby rządowej „warszawskiej” raptem „wybrał wolność”. Za te sześć lat musi płacić i płaci mówiąc w radiu amerykańskim o nieznośnym życiu w kraju, choć tego życia wcale nie zna. Od grudnia 1945 roku, kiedy wyjechał, był w kraju tylko dwa razy, mniej więcej po miesiącu za każdym razem.
Warszawa, 11 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pewnych rzeczy nie bardzo umiem zrozumieć; Polska znalazła się w tej sytuacji po Jałcie, 24 miliony Polaków zostało skazane na „współpracę z rządem” uznanym przez zachodnich aliantów, ale jeżeli ktoś ucieka, to musi kajać się jako rozczarowany komunista. [...]
Cóż mi zrobili Polacy? Składali stosy najbardziej absurdalnych donosów do władz amerykańskich, o czym dowiadywałem się od Amerykanów. Rezultat jest ten, że nie dostałem wizy, że jestem rozdzielony z rodziną od września 1950 roku, że urodził mi się syn (drugi), którego nie widziałem i że moja żona i dwoje małych synków umarliby z głodu, gdyby nie moi amerykańscy przyjaciele.
[...]
Napisałem do żony, że chcę, żeby moi synowie umieli po polsku, niech im opowiada o Litwie i Polsce, i o rzece Niewiaży, nad którą się urodziłem, ale niech pamiętają, że każdy Polak jest śmiertelnym niebezpieczeństwem i niech wiedzą, co Polacy zrobili ich ojcu.
7 stycznia
Wańkowicz i Miłosz w świetle korespondencji, „Twórczosc” nr 10/1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Potrzebuję pism warszawskich: „Nowej Kultury”, „Twórczości”, „Myśli Filozoficznej”.
[...] Bez tego kontaktu z krajem nie mogę funkcjonować. Potrzeba mi też elementarza dla Antka.
Bons, 14 września
Czesław Miłosz, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1963, Warszawa 2008, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kochany Czesławie,
[…] Do ojczyzny zajechałem dobrze, tyle że na granicy zabrali mi parę książek między innymi Rodzinną Europę Miłosza. A więc spotkanie wypadło raczej policyjnie niż sentymentalnie z matką ziemią rodzinną. […]
Instytutu Poezji chyba nie uda się nam założyć. Na razie staramy się z Tadeuszem Byrskim […] uruchomić scenkę oczywiście zwyczajem pierwszych chrześcijan i ostatnich Żydów w piwnicy (Klubu Krzywego Koła u rewizjonistów). Często Ciebie czule wspominamy ale wolimy żebyś był poza naszą chwiejną tratwą.
[…]
Bałagan i nadrealizm w życiu codziennym naszego kraju kwitnie i to jest chyba najtrudniejsze do zniesienia. Atmosfera paraliżująca, wszystkie poczynania twórcze toną w ogólnej niemożności. O ile lepiej było w minionym okresie, o ile łatwiej pisać. Teraz diabły zeszły na psy postarzały się i jeśli gnębią to bez odrobiny demonizmu.
Warszawa, 8 czerwca
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
To uczucie, że się jest niemym! Że ja tutaj na Zachodzie jestem niemy, że muszę borykać się z tą moją wewnętrzną sprzecznością, bo jestem tutaj, a tylko, tylko tam, czy z ludźmi stamtąd mogę się porozumieć w pół słowa – i to nie przez wspólną wiedzę o sprawach, ale przez sam s p o s ó b myśli. [...]
Być może sprzeczność jest potrzebna. Nie uchylam się od niej. Ale [...] uświadomiłem sobie cały ciężar, całą niemożność komunikacji, całą dziwaczność wieloznaczności, a tak chciałoby się być jasnym, zrozumiałym dla ludzi (i dla siebie!), określić dla nich swoje stanowisko.
18 września
Aleksander Wat, Korespondencja, oprac. Alina Kowalczykowa, Warszawa 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Wyjazd na drugą półkulę... Jakby symboliczny. Bo co gdziekolwiek po mnie? W Polsce moje nazwisko na pierwszym miejscu zabronień, aż dziw, jacy są zajadli, wszystkich prawie autorów emigracyjnych można wymieniać, mnie nie. [...] Mnie właściwie tylko Polska, jak wiecie, interesuje, powinienem tam pojechać, a nie pojadę – dlaczego nie, licho wie – ale przytułku tam to chyba dla mnie nie ma, narodowy to kraj, ot, być Wańkowiczem czy Mackiewiczem to co innego.
23 września
Aleksander Wat, Korespondencja, oprac. Alina Kowalczykowa, Warszawa 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kochany Czesławie,
[…]
Smażę się w nieludzkim upale, przeklinam muzea, łuki tryumfalne i katakumby, ale wiem, że gdy wrócę do Warszawy do mojego Muranowa, gdzie są tylko budki z porterem i smutek będę oglądał kartki, sprawdzał plany i to będzie moja druga szczęśliwa podróż (ucieczka).
[…]
Nie wiem co zrobić z tym bagażem który tu gromadzę. Będę za to chyba musiał płacić drogie cło. Ale nie ma wyjścia. W Polsce są tylko dwie partie: Zawodowych Opluwaczy Zachodu i Nieszczęśliwych Kochanków tegoż. Znalezienie jakiegoś własnego punktu widzenia i próba wyeksplikowania jest równie niemożliwe jak dla pracownika radia „Wolna Europa” uwikłanie. Naród słucha, kupuje wiersze ale chce aby nie burzyć jego mitów. Śni o Zachodzie, którego nie rozumie. Na szczęście. Niech śpi.
Rzym, 28 lipca
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Kochana Kiciu,
[…] Coraz bardziej staję się czcicielem Rozumu dlatego że nierozum i absurd tego świata oraz mojej sytuacji przekracza przyzwoitą miarę. […] Od Polski można zwariować. Mnie jest głupio i wstyd po prostu ale nie mogę przecie tam mieszkać bo bym się zadręczył i zniszczył. Nie o Polskę zresztą może chodzi tylko o to, że napiera Ameryka niemożliwa do zaakceptowania, jako monolit, samoczynna cybernetyczna bestia […]. Mogę żyć fizycznie i podróżować, co jest dużo, ale niemożność identyfikacji i ilość masek jakie mi nałożono (czy ja sam) to ponad moje siły (profesor w Berkeley, poeta „non-person” w Polsce i postać niemal legendarna, autor The Captive Mind [Zniewolony Umysł], wstrętny dla Free Europe, trefny dla polskiej sekcji kanadyjskiego radia np. Bo emigrant, pomijany tam i ówdzie żeby nie zantagonizować Wwy, na Zachodzie Polak niewarszawski czyli dureń i reakcjonista etc. Są chwile kiedy tego unieść nie mogę, a w każdym razie w y r a z i ć to jest poza moją zdolnością i chyba każdego w podobnej sytuacji. Trzeba byłoby Gombrowiczowskiego oderwania, transsubstancjacji żeby tak rzec, ale na to jestem za głupi i zbyt prymitywny […].
[…]
Polacy są rasą niezdolną do jakiejkolwiek twórczości, polityki, handlu, przemysłu, religii, filozofii, mogą tylko uprawiać rolę i logikę matematyczną, jak też poczucie swojej podrzędności wyładowywać w biciu Żydów i Murzynów. Janka mówi, że po ostatnich pogromach robionych przez Polaków w Milwaukee przestaje przyznawać się do polskiego pochodzenia. Ktoś mnie zapytał czy taki religijny kraj jak Polska wydał mistyków – ja na to, że w przeciwieństwie do prawosławia ani jednego. Mnie jest przykro.
Berkeley, 14 września
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Kochany Czesławie,
[…]
Ponieważ staram się o przedłużenie paszportu byłem w ludowym konsulacie i miałem z konsulem taką rozmowę.
- On: Ciekawy jestem jak ocenia Pan i Pana środowisko wizytę [Charles'a] de Gaulle’a w Polsce
- Ja: Nie wiem jak środowisko, bo się nie stykam, ala ja oceniam pozytywnie. Wydaje się że de Gaulle miał trzy cele: oddzielić naród od partii i rządu. To mu się udało. Wzmóc przyjaźń francusko-polską. Też mu się udało, bo Polacy zawsze kochają się w dalekich krajach i nieszczęśliwie. Po trzecie pogodzić nas z Niemcami, co mu się nie udało bo jak pan konsul wie jesteśmy w radzieckim worku.
Paryż, 28 września
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Co myślę o Polsce? Myślę podobnie jak Ty, bo nie jestem z tym krajem (jeszcze mniej niż Ty) związany wspólnotą krwi. Ale ta Erde (ohne Blut) jest m o j a, jak zaraza albo choroba weneryczna i żebym nie wiem jak podskakiwał nie wyzwolę się od tego.
Polska jest 1000-letnim niemowlęciem (milenijny bobas) bez rysów, bez kształtu, bez formy, z jakąś tylko potencjalną metafizyką (ani heretyków, ani metafi[zy]ków, ani inkwizytorów) potencjalną misją i d o ś w i a d c z e n i e m nieprzetrawionym. Wciąż mi się zdaje że mam p r a w d ę której nie ma ani Sartre ani Alvarez ale w dyskusji z nimi człowiek mego temperamentu wpada w okropne doły, spotykając się z ignorancją złą wolą i zaczyna p r z e s a d z a ć oraz o b r a ż a ć.
Paryż, 28 września
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Prawdopodobnie są przeznaczenia narodów, i jeżeli chodzi o Polskę, przeznaczeniem są dziesięciolecia literatury emigracyjnej, która teraz, wobec nowej sytuacji w Polsce, będzie zasilana przez ludzi takich jak Pan, Żydów i nie-Żydów.
[...] żeby robić antysemityzm w Polsce, kraju Treblinki, trzeba być bandą skurwysynów i idiotów. W wyniku tego zanosi się na nową truciznę i mitologizację.
16 kwietnia
Czesław M., List do Henryka Grynberga, „Kwartalnik Artystyczny” nr 3/2005.Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
To, co dzieje się w Polsce, jest tak absurdalne, że musi za to przyjść kara, bo myślę, że ukryta struktura świata jest rozumna [...]. Nie wiem jednak, kiedy to nastąpi. Moja diagnoza może być mylna, ale wydaje mi się, że to, co się w Polsce dzieje, jest wynikiem przetrwania, jak w lodówce, tej polskiej formacji umysłowej, która kwitła w końcu lat 30., doszła do romantycznej i męczeńskiej egzaltacji w czasie wojny, po czym przez 20 lat karmiła się wspomnieniami z AK i obsesyjną literaturą o wyczynach, powstaniu.
17 lipca
Andrzej Walicki, Zniewolony umysl po latach, Warszawa 1993, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Sytuacja w Polsce jest okropna, na poziomie głębszym niż polityka, bo myśl, język schodzi na dno, jakieś prasłowiańskie bagno, bełkotanie, mamłanie [...]. Oczywiście traktuje sytuację poważnie, bo to wygląda, że możemy być ostatnimi polskimi pisarzami. I obowiązki – jednak są, a polegałyby przynajmniej na ocaleniu języka, jakiej takiej jasności, rozumności i formy.
Berkeley, 17 stycznia
Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Korespondencja, „Teksty Drugie” nr 1–2/1992, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Myślę, że w Polsce jest system zamkniety i samowystarczalny, wiec nawet powietrze z zewnatrz szkodzi. Tylko co poeta, który tam dawno nie byl, ma robic, moze nawet slowa maja juz inny sens.
Berkeley, 13 czerwca
Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Korespondencja, Warszawa 2006, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Jestem emigrantem nie z wierności zasadzie [...], ale dla samoobrony, bo skorupa moja cienka, muszę umieszczać siebie w szklanych gablotach, nie mógłbym w Polsce żyć [...].
Tak, wiem, że co piszę, jakoś liczy się w Polsce. Tylko że obawiam się automatyzmów, bardzo silnych z powodu nacisku tradycji, tego poszukiwania moralnych autorytetów „poza”, że niby są tacy, co się nie ześwinili. I miałem jakieś rewelacje tutaj, rok temu, kiedy naprawdę miałem uczucie, że zaglądałem w otchłań, bo na jakimś nocnym piciu osoba z Polski zaczęła krzyczeć: „Panu nie wolno tak mówić, panu nie wolno niszczyć obrazu, jaki ludzie o panu mają!”. Ale przecież, jeżeli ktoś jest żywy, musi niszczyć obraz. [...]
Nie wiem, czy moje sądy o Polsce są słuszne. Ale przeraża mnie to, że jest to jedyny kraj na świecie, w którym wojna była wczoraj. To jest podtrzymywane sztucznie dla politycznych celów, jakakolwiek polityczna grupa by to robiła.
20 czerwca
Marek Skwarnicki, Mój Miłosz, Kraków 2004, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kiedy o mnie pisali [...] „wróg Polski Ludowej”, tym wrogiem nie byłem, a stałem się nim teraz dopiero. Skoro emigracja polityczna, tamta z II wojny światowej, albo wymiera, albo kocha Polskę Ludową, bo ta żydowską zarazę wydusiła, pora jest na takich jak ja i ostatecznie wystarczy kilku zdeterminowanych ludzi, żeby potwierdzić permanentne powołanie polskiej literatury do emigracji. I choć umarł Gombrowicz [25 lipca 1969], punkt ciężkości wyraźnie się przesuwa, tak że podobnie jak w XIX wieku, dziś literatura polska tworzy się na Zachodzie.
17 października
Czesław Miłosz, list do Jerzego Turowicza z 17 października 1969, za: Andrzej Franaszek, Miłosz. Biografia, Kraków 2011.
[...] tam, w Polsce, dokopywał się Pan z trudem do moich tekstów, a przecie na emigracji mieliby do nich łatwy dostęp, gdyby chcieli, ale nic nie rozumieją, bo nie ma nikogo, kto by im powiedział, co mają myśleć. [...] I jeżeli telefonują do mnie jacyś Polacy amerykańscy, to jako do profesora, nic a nic nie wiedząc, że jakieś tam wiersze pisał.
Ale ja napisałem dla nich The History of Polish Literature, która dla nich powinna była być zupełnym przełomem, bo uleczyłaby ich z potwornego kompleksu niższości. To znowu jeden na sto tysięcy o tej książce słyszał, a w zeszłym roku w Stanach Zjednoczonych sprzedało się jej 14 egzemplarzy (słownie czternaście).
Berkeley, 20 listopada
Listy Czesława Miłosza do Aleksandra Fiuta, „Kwartalnik Artystyczny” nr 4/2007, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Myślę o nowym duchu w Polsce, katolicko-mesjanistycznym, z niepokojem. [...]
Oczywiście, tory są utarte i rzec można, że w historii krajów są wzory ciągle odnawiające się i przez to zwycięskie, że i s t n i e j ą. Słowo „naród”, które było monopolem endecji, zostało raptem przyswojone i pełno tego słowa w paryskiej „Kulturze”. [...] Mnie się wydaje, że jak Polacy wejdą na „sprawę polską”, „wybicia się na niepodległość”, to zdechł pies, upupieni zostaną na następnych 100 lat. Nie mam wielu złudzeń i wiem, że ja też o tyle będę narodowo „spożyty”, o ile Sprawie pomagam.
Berkeley, 30 lipca
Cz.M., Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Powstała jakaś aureola świętości wokół opozycji w Polsce i dzięki tej aureoli wszystko uchodzi, byle było opozycyjne. Jakaś święta zgoda stanowisk absolutnie nie do pogodzenia – i tradycji nie do pogodzenia. [...] Naród, wartości narodowe, „wybicie się na niepodległość”, przedmurze chrześcijaństwa etc. jeden wiodą kontredans.
1 sierpnia
Czesłąw Miłosz, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1963, Warszawa 2008, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Czytam oczywiście prasę i oglądam telewizję – wydarzeń polskich pełno wszędzie i mimo stałego niepokoju, wielka duma i wielkie wzruszenie. To jest naród zadziwiający. Ostatni, a zarazem pierwszy na świecie. I te rewolucje młodzieży na Zachodzie w porównaniu z tym są gówniarstwem. Nie wiem, jak to się skończy – ale jest w tym wielkość ludzi, którzy nie są stworzeni na niewolników.
30 sierpnia
Czesław Miłosz, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Laureatem tegorocznej Nagrody Nobla został Czesław Miłosz! Trzeci po Sienkiewiczu i Reymoncie Polak!
[...]
Przewodniczący Rady Państwa PRL i Minister Kultury przesłali Miłoszowi depesze gratulacyjne! Świat się kończy! Miłoszowi, który napisał Zdobycie władzy, rzecz o powstaniu warszawskim i potwornym terrorze komunistów! Cóż za zwycięstwo poety! Jednak ta nasza Polska, tak ciężko doświadczona przez los, jest także przez Boga wciąż wyróżniana: Papież, laureat Nobla, „natchnienie świata”, walczący robotnicy... Czyżby Bóg odwracał od nas nieszczęścia naprawdę?...
Warszawa, 10 października
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
5 grudnia 1980 do Sztokholmu przybył Czesław Miłosz. Tego samego popołudnia ukazał się „Der Spiegel” ze zdjęciem ogromnego sowieckiego czołgu z czerwoną gwiazdą, rozjeżdżającego Polskę. W ten sposób „Der Spiegel” antycypował wydarzenia, które, jak sądzono, będą miały miejsce najbliższej nocy.
Czesław Miłosz wśród kamer, mikrofonów i reflektorów został zasypany pytaniami o aktualną sytuację Polski. Uchylał się od odpowiedzi, powtarzając, że nie jest komentatorem politycznym, tylko poetą, który przybył do Sztokholmu po odbiór literackiej Nagrody Nobla. Później, podczas uroczystości noblowskich, wyraził swoje polityczne stanowisko, nosząc znaczek „Solidarności” w klapie marynarki.
Na uroczystość wręczenia Nagrody Nobla przyjechało kilka ważnych osób z kraju, między innymi Mirosław Chojecki, Grzegorz Boguta, Stefan Kisielewski. Zaprosił ich Miłosz, ale zapomniał uprzedzić o tym organizatorów, którzy nie zarezerwowali miejsc w hotelach. W tej sytuacji część gości Miłosza zamieszkała u nas, a część jak Jerzy Giedroyc, pani Zofia Herzowa i Stefan Kisielewski w Grand Hotelu. Miłosz nie pomyślał też, żeby ich zaprosić na główne przyjęcie z królem po ceremonii wręczenia nagród. W związku z tym bardzo zacne towarzystwo: Jerzy Giedroyć, Zofia Herz, Kisielewski i my przyjęliśmy zaproszenie wydawcy Miłosza w Sztokholmie, Adama Bromberga, na kolację do eleganckiej restauracji, w tym samym czasie, kiedy odbywało się przyjęcie w ratuszu sztokholmskim.
5 grudnia
Katarzyna Puchalska, Droga przez Bałtyk, Relacja Jakuba Święcickiego nagrana przez Katarzynę Puchalską w kwietniu 2005, „Karta” nr 47/2005.
Przyjmuję to najwyższe odznaczanie, pamiętając o wszystkich mężczyznach i kobietach, dla których jestem nie tyle jednostką, ile głosem i kimś, kto należy do nich. Oni to powinni być tutaj przywołani, a pochodzą nie z jednego tylko kraju. W pierwszym rzędzie myślę o tych, którzy przywiązani są do polskiego języka i literatury, gdziekolwiek mieszkają, w Polsce czy za granicą; myślę również o mojej części Europy, o krajach położonych między Niemcami i Rosją, w których jutro wolności i godności wierzę; a szczególnie moje myśli zwracają się ku krajowi, gdzie się urodziłem, Litwie. Co więcej, ponieważ od dawna żyję na wygnaniu, mogę być słusznie uznany za swego przez tych wszystkich, którzy musieli opuścić swoje wioski i prowincje, czy to z powodu nędzy czy prześladowań, i adaptować się do nowych sposobów życia; jest nas na całym świecie miliony, bo jest to wiek wygnania.
[...]
Jestem częścią polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal nieprzetłumaczalna. Porównując ją z innymi literaturami, mogłem ocenić jej niezrównaną dziwaczność. Jest to rodzaj tajnego bractwa, mającego własne obrzędy obcowania z umarłymi, gdzie płacz i śmiech, patos i ironia współistnieją na równych prawach. Przejęta historią, zawsze aluzyjna, w tym stuleciu tak jak dawniej towarzyszyła ludowi w jego ciężkich przejściach. Linie polskiego wiersza krążyły w podziemiu, były pisane w barakach koncentracyjnych obozów i żołnierskich namiotach, w Azji, Afryce i w Europie.
Reprezentować tutaj taką literaturę – znaczy czuć się pokornym wobec świadectw miłości i poświęcenia zostawionych przez tych, którzy już nie żyją. Pozostaje mi nadzieja, że zaszczyt, jakim mnie łaskawie obdarzyła Szwedzka Akademia, pośrednio wynagradza tych, którzy prowadzili moją rękę i których niewidzialna obecność podtrzymywała mnie w trudnych chwilach.
Sztokholm, 8 grudnia
Czesław Miłosz, Mowy miane w Stockholmie przy wręczaniu Nagrody Nobla, „Kultura” Paryż, nr 1–2/1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Dostając setki listów z Polski, obcując z Polakami w Paryżu czy w Ann Arbor, czuję, że włosy zaczynają mi stawać na głowie. Listy z Polski, szczególnie te od młodzieży (m.in. prośba o pozwolenie nazwania drużyny harcerskiej imieniem Czesława Miłosza – stąd wniosek, że wkrótce będą drużyny harcerskie im. Witolda Gombrowicza), świadczą o wielkiej i zasadniczej przemianie, jaka się w Polsce odbywa, a która polega na tym, że Polska staje się tym, czym w swojej esencji zawsze była, to jest jednym wielkim organizmem narodowym, w którym Naród jest na ołtarzu, z Matką Boską jako bóstwem pomocniczym w służbie Narodu. Tak to oto i wyszło na triumf Dmowskiego.
[...]
Naprawdę nie nadaję się do roli promotora polskiego nacjonalizmu, a na to się kroi, tym, co piszą do mnie listy i zbierają moje autografy, do głowy nie przychodzi, że ktoś może być czymś innym niż Polak-katolik. Ten nieszczęsny naród, doszczętnie i podwójnie upupiony, przez nacjonalistyczno-komunistyczną szkołę w stylu Moczara i przez opór wobec tej szkoły w domu i w kościele [...].
Zastanawiam się, co mam zrobić. Niewątpliwie musimy być w kontakcie i wymieniać zdania na ten temat, jeżeli to, co Ty reprezentujesz i co przez wiele lat reprezentowała „Kultura”, tę i n n ą P o l s k ę, nie ma być zaprzepaszczone. Bo przecie Naród z wielkiej litery pochłonie i przyswoi wszystko, ceniąc „Kulturę” za obronę wartości narodowych, ale nie wspominając ani słowem o jej prawdziwym stanowisku, kochając Miłosza jako wieszcza i przybierając go, co ciągle się odbywa, w biało-czerwone szarfy etc.
15 stycznia
Co Giedroyc radził Miłoszowi, „Gazeta Wyborcza” z 14 września 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
„Piwnica pod Baranami”. Piotr Skrzynecki, jako orientalny czarnoksiężnik, oznajmia stłoczonej publiczności: „W Polsce można teraz mówić wszystko. Skorzystajmy z tego!”. Maryna Barfuss, Ola Maurer i Anna Szałapak śpiewają tekst listu Adriany Gierek: „Nie mam nic do ukrycia...”.
Do innej muzyki słyszymy fragmenty przemówienia Grabskiego i Olszowskiego, partyjnych twardogłowych, po czym następuje refren: „Nie oddamy władzy!”. Ostro dostało się antysemickiemu ruchowi „Grunwald”, nacjonalistycznemu pismu „Płomienie” i reżyserowi Filipskiemu, związanemu z tymi dwoma grupami. Anna Szałapak naśladuje Hankę Ordonówną i śpiewa, podstawiając słowo „partia” pod „miłość”:
Partia ci wszystko wybaczy
Smutek zamieni ci w śmiech
Partia tak świetnie tłumaczy
Zdradę, kłamstwo i grzech
Choćbyś ją przeklął w rozpaczy
Że jest okrutna i zła
Partia ci wszystko wybaczy...
Prześmiechy na temat ministerstwa sprawiedliwości i byłego premiera Jaroszewicza („Zapytajcie go, jaka jest pogoda na Krymie!”). Ktoś czyta tłumaczenie artykułu o Miłoszu z „Rudego Prava”: „Dlaczego przyznano Nagrodę Nobla temu emigrantowi, temu nieznanemu we własnym kraju mieszczaninowi?”. Jeden z aktorów recytuje tekst Wiesława Dymnego: „Dlaczego psy szczekają, a nasza karawana stoi dalej? Dlaczego na początku był chaos, i dlaczego chaos trwa do dziś?”.
Kraków, 21 lutego
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Wizyta Miłosza w Polsce, pierwsza od trzydziestu lat. To czas powrotów – przyjechał Herbert i działacz związkowy Bałuka, który został na Zachodzie po strajkach w 1970 roku. Czas powrotów, czas książek – dzieła Miłosza i Herberta są legalne, książka Bałuki zakazana i wszystkim znana. Miłosz zaprzecza, jakoby miał kiedykolwiek sprzeciwić się publikacji swoich wierszy w Polsce: „Mogą się wytłumaczyć same, bez pomocy moich esejów. Nigdy nie stosowałem polityki wszystko albo nic”.
Kraków, 8 czerwca
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Ktokolwiek miał szczęście poznać Lecha Wałęsę i innych przywódców „Solidarności”, tak jak ja w lecie tego roku w Polsce, ten nie może myśleć o nich inaczej jak z szacunkiem i z tą radością, jaka napawa dumą z niezwykłych dokonań ludzkich. Zaprezentowali oni nadzieję na stworzenie nowych form życia politycznego, które uznałyby polską konstytucję i istniejący ustrój społeczny, ale w połączeniu z kontrolą demokratyczną i swobodą wyrażania opinii publicznej. Jeśli przywódcy „Solidarności” okazali się naiwni, bo przecież partia rządząca nie chciała dzielić się władzą z nikim, a już najmniej z robotnikami, to grzeszyli nadzieją. Tak więc zasługują na współczucie i pomoc wszystkich ludzi dobrej woli.
[...]
Naród polski przeżył wiele klęsk, tym razem klęska została zadana w sposób szczególnie perfidny, ale jak znam historię, nie wierzę, by ruch demokratyczny w Europie Wschodniej, któremu przewodziła „Solidarność”, miał być zjawiskiem przejściowym. Wręcz przeciwnie, jego jawna lub utajona egzystencja okaże się trwalsza niż wszystkie junty stulecia razem wzięte.
19 grudnia
Czesław Miłosz, To wielka odpowiedzialność unicestwić nadzieję, „New York Times” z 19 grudnia 1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Trzeba to powiedzieć jasno: „Solidarność” mogła stać się ruchem masowym dlatego tylko, że aspiracje społeczne połączyły się w niej z aspiracjami narodowymi. Europa XX wieku zna wzór nacjonalizmu umieszczającego się na prawicy. W „Solidarności” nastąpiło przełamanie tego wzoru i jakby nawiązanie do demokratycznych ruchów epoki romantyzmu albo do wzoru Komuny Paryskiej, która, jak wiadomo, była tyleż rewolucyjna, co patriotyczna. Każdy poeta polski, i nie stanowię tu wyjątku, czuł, tak samo jak czuły miliony Polaków, ogromną historyczną wagę odbywających się wydarzeń. [...]
Szczęśliwy jest poeta, któremu choć raz w życiu dane było zrzucić brzemię samotnego indywidualizmu i przebywać wśród ludzi jako równy wśród równych. Mam na myśli wewnętrzne przezwyciężenie izolacji, niemożliwe bez poczucia braterstwa, a nawet podziwu i szacunku. Tego szczęścia zaznałem latem 1981 roku podczas wizyty w Polsce.
Jeden z moich amerykańskich kolegów, który odwiedził Polskę w okresie „Solidarności”, powiedział, że zobaczył rzecz niezwykle rzadką: kraj bez alienacji. I nie mylił się. Było to jakby strach został wzięty w nawias – ten strach, który przez dziesiątki lat wznosił przegrody zarówno pomiędzy człowiekiem i człowiekiem, jak pomiędzy człowiekiem i państwem. Miałem też to szczęście, że moja potrzeba uwielbienia, być może jedna z najgłębszych potrzeb poety, znalazła swój przedmiot, kiedy spotkałem Lecha Wałęsę. Powiedziałem mu: „Jesteś moim wodzem” – i uświadomiłem sobie, że to niemało, jeżeli w jakimś kraju robotnik może zostać przywódcą całego narodu.
Paryż, 27 lutego
Czesław Miłosz, Nowe zadania poezji polskiej, „Kultura” Paryż, nr 4/1982, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
[...] w listach z Polski czas zatrzymał się i widziałem, do jakiego stopnia dekady od 1939 były tylko pokostem, podczas kiedy istotą pozostała Polskość przez wielkie P, odwiecznie polskie Wilno i odwiecznie polski Lwów. Tudzież duma, że Polska ma nowego wieszcza, który wśród cudzoziemców zasłynął. Co nie usposabia mnie do ironii. [...]
Zdawać się mogło – i mnie przez chwilę się zdawało – że krąg zaklęty zostanie przerwany i że ta ludzka prawdziwie, demokratyczna, politycznie dojrzała i rozsądna „Solidarność” spod znaku Wałęsy obroni nową demokratyczną polskość. [...] Dla mnie te 16 miesięcy to okres Konstytucji 3 Maja, tak samo ufność w dobroć świata, uniesienie, polska anielskość. I zaraz znów z powrotem do obolałego nacjonalizmu deptanych i poniżanych. Na jak długo?
28 marca
Andrzej Walicki, Zniewolony umysł po latach, Warszawa 1993, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kiedy się mieszka wiele lat za granicą, najtrudniej jest się uporać z zagadnieniem własnej tożsamości. Co do mnie, nigdy nie zastanawiałem się, kim jestem, bo moja przynależność do gospodarstwa polskiej poezji zawsze była dla mnie czymś oczywistym. [...]
Całkowicie doceniam mój dobry los, bo przecie mogłem nie doczekać chwili, kiedy moje książki będą wydawane w Polsce. Otrzymując [...] dowód, że były potrzebne, składam hołd poezji polskiej, bo ona to mnie chroniła od jałowej rozpaczy na emigracji, w osamotnieniu zbyt trudnym i bolesnym, żebym je komuś zalecał.
Kraków, 2 października
Czesław Miłosz, Z poezją polską przeciw światu, „Tygodnik Powszechny” nr 42/1989, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
W porównaniu ze Związkiem Radzieckim, Litwa jest bardzo mała. Ale to właśnie w republikach nadbałtyckich po raz pierwszy w ZSRR pojawiło się żądanie, by naród ustanowił swój rząd. Dlatego też tam właśnie zachwiał się obraz Gorbaczowa jako reformatora.
Wyleniały ogon zranionej totalitarnej bestii uderzył w Litwę. I chociaż pochłaniają nas wydarzenia na Bliskim Wschodzie, nie możemy być obojętni na tragedię tego niewielkiego narodu. Wysłanie wojsk było błędem armii i KGB. Jeśli była jakaś szansa na utrzymanie krajów nadbałtyckich w rządzonej przez Moskwę federacji, to teraz została pogrzebana. Można bez przesady powiedzieć, że krew przelana w Wilnie jest kłuciem do przyszłości Litwy jako niepodległego państwa.
Ustanowienie marionetkowego prokomunistycznego rządu to stary chwyt, nikomu już nie zamydli oczu. Doprowadzi do tego, że partia, utożsamiana ze zdradą narodowych interesów, utraci resztki prestiżu. Przecież interwencja wojskowa na Litwie jest podobna do wszystkich wcześniejszych radzieckich interwencji - a wiemy, czym się one w efekcie kończą. Narzucone marionetki mogą rządzić krócej lub dłużej, ale katastrofalna sytuacja polityczna i gospodarcza Związku Radzieckiego nie wróży dziś sukcesu próbom powstrzymania nieuchronnych, naturalnych procesów demokratycznych.
[...]
Osamotnienie narodów, które mają poczucie, że cywilizowany świat je opuścił, zwiększa ich udrękę. W tej godzinie próby Litwini muszą wiedzieć, że nie zapomnieliśmy o nich, że światowa opinia publiczna śledzi wydarzenia w Wilnie z godziny na godzinę. Muszą wiedzieć, że uznajemy ich walkę za część wielkiej, walki o demokrację na całym świecie.
„New York Times”, 15 stycznia 1991, cyt. za: „Gazeta Wyborcza” nr 484, 18 stycznia 1991.
Jesteśmy poetami, przyjaciółmi, piszącymi w trzech językach: litewskim, rosyjskim i polskim. Zwracamy się do społeczności całego świata - do wszystkich kolegów pisarzy i wszystkich ludzi wrażliwych by głośno zaprotestowali przeciwko nieludzkiej radzieckiej przemocy wobec narodu litewskiego. Wydarzenia ostatnich dni przywołują gorzkie wspomnienia najgorszych czynów, jakich dopuściło się państwo radzieckie.
Tomas Venclova, Josip Brodski, Czesław Miłosz
17 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 483, 17 stycznia 1991.
Podzielamy Wasz sprzeciw wobec bezwzględnego podboju małego kraju, wyłamującego się z obrębu państwa rosyjskiego. Cały świat śledzi dramat małego narodu krzywdzonego przez potęgę, nieświadomą swej odpowiedzialności za niepotrzebną śmierć i zniszczenia. W kręgu państw sąsiednich rośnie poczucie zagrożenia, a inne potęgi militarne świata analizują na nowo płynące z tej złowrogiej operacji wnioski dla struktur obronnych Europy.
Sprawa Czeczenii odsłania, na ile żywotne są wśród części elity rządzącej Rosji nawyki dawnego ZSRR – więzienia narodów. Nie chcą oni dostrzec, że jednocząca się Europa oparła swą integrację na zasadach dobrowolności. Próbują integrować świat byłego ZSRR starymi metodami przemocy i kłamstwa. Nie zdają sobie sprawy, że wielkość państwa zobowiązuje i tym większą nakłada na nich odpowiedzialność. Dlatego sprawa Czeczenii stwarza i w Waszym, i w naszym odczuciu, zagrożenie dla przyszłości samej Rosji.
Nie jest to tylko lokalny konflikt z milionowym, dzielnym narodem. To prawdopodobnie początek konfliktu z całym światem islamu. Pacyfikacja Czeczenii obróci przeciw Rosji narody Dagestanu, Azerów i muzułmańskie narody Azji środkowej. Rosja, [...] staje się dla nich synonimem agresji. Bo zamiast wysyłać do Groznego naukowców, artystów i ludzi interesu - wysyła tam czołgi i bombowce. Ale wysyła je nie tylko przeciw Czeczeńcom. Także przeciw samej Rosji. [...]
Drodzy Przyjaciele i Koledzy, jesteśmy z Wami w chwili, gdy wolnemu już narodowi rosyjskiemu przychodzi wybierać na tym rozdrożu historii – między potęgą kultury rosyjskiej, perspektywą demokracji i szybkiego wzrostu dobrobytu a potęgą państwa, które kosztem nowych ofiar i strat będzie budziło strach w swoich sąsiadach i niechęć w całym świecie.
Jesteśmy z Wami nie tylko dla obrony Czeczenii. Jesteśmy z Wami, bo życzymy dobrze Rosji i życzymy dobrze światu, któremu potrzebna jest Rosja pokoju i demokracji.
Magdalena Abakanowicz, Stefan Bratkowski, Andrzej Braun, Aleksander Gieysztor, Gustaw Holoubek, Ryszard Kapuściński, Tadeusz Konwicki, Andrzej Łapicki, Adam Michnik, Artur Międzyrzecki, Czesław Miłosz, Jan Józef Szczepański, Andrzej Wajda, Jacek Woźniakowski, Krystyna Zachwatowicz, Krzysztof Zanussi.
Warszawa-Kraków-Bonn-Berkeley, 30 grudnia
„Gazeta Wyborcza” nr 304, z 31 grudnia 1994.
Przez dwa dni trwały uroczystości żałobne. Brodskiego żegnali rosyjscy emigranci, obywatele Rosji, którzy specjalnie w tym celu przylecieli do Nowego Jorku, amerykańscy przyjaciele, studenci college'ów i uniwersytetów, na których Brodski wykładał, profesorowie slawiści, wydawcy, tłumacze. Z Kalifornii przyleciał polski poeta, laureat Nagrody Nobla, Czesław Miłosz i inni polscy przyjaciele. Była Irena Grudzińska-Gross z uniwersytetu w Nowym Jorku [...]
Czego tu szukamy i my, stłoczeni na mrozie, ogrzewając się płomykami zapalniczek i dymem papierosów? Rosyjska emigracja żegna rosyjskiego poetę-wygnańca. Czym przeszkadzał partii i rządowi? Co im takiego zrobił? Po prostu pisał wiersze, nic więcej. Drukowali już Sołżenicyna, a Brodskiego nie chcieli publikować. Obcy! Nie nasz! A przecież nic się w tych tekstach nie zmieniło, kiedy teraz prezydent Borys Jelcyn polecił opublikować dwutomowe wydanie jego wierszy.
[...]
Amerykański personel pilnował, aby zgodnie z wolą poety nikt nie wszedł na salę z aparatem fotograficznym czy kamerą filmową. Nie będzie więc zdjęć takich, jak z pogrzebu Anny Achmatowej, na których Brodski, stojąc u wezgłowia trumny, zasłania twarz dłonią, aby stłumić płacz. Nie będzie też maski pośmiertnej ani odlewu ręki.
[...] Umarł we własnym domu, w mieście, które uważał za swoje. W kraju, który uznał jego talent i autorytet do tego stopnia, że wypełnił zalecenia poety umieszczając strofy wierszy w wagonach metra i na bezpłatnych drukach wykładanych w hotelach, razem z mapami i reklamami restauracji. Ameryka usłyszała głos wołającego na puszczy. Rosja uznała, że może się obejść bez wielkiego rosyjskiego poety.
Josif Brodski byłby i dzisiaj wdzięczny przyjaciołom, że przyszli, że są blisko. Marzną w niewielkiej kolejce na styczniowym wietrze.
W Rosji ta kolejka byłaby dłuższa - Rosja kocha swoich umarłych. Tylko ciągle nie może się nauczyć, jak postępować z żywymi.
1 lutego odprawiono mszę żałobną za duszę Josifa Brodskiego w kościele katolickim na Brooklyn Hights. W prawosławnej cerkwi odprawił nabożeństwo żałobne ojciec Michaił Mejerson.
Trumnę z ciałem poety złożono w podziemiach kościoła Świętej Trójcy na Manhattanie.
Nowy Jork, ok. 28 stycznia–1 lutego
„Magazyn” nr 10, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 58, 8 marca 1996.
Cichy pogrzeb poety miał miejsce cztery dni po nagłej śmierci 28 stycznia. [...] z myślą o tysiącach wielbicieli jego talentu rodzina Brodskiego urządziła ceremonię żałobną w episkopalnej Katedrze św. Jana Bożego. [...] W eklektycznym wnętrzu sarkofagi biskupów sąsiadują z ołtarzem poświęconym ofiarom AIDS czy „kaplicą” ku czci Ziemi wypełnioną akwariami, którymi opiekują się uczniowie.
Pogrążoną w półmroku nawę wypełnili szczelnie rodzina i najbliżsi przyjaciele poety (w tym trzech noblistów – Czesław Miłosz, Seamus Heancy i Derek Walcott), wydawcy, rosyjscy i polscy emigranci, znajomi i sąsiedzi z dzielnicy Brooklyn Heights, gdzie mieszkał, a także czytelnicy jego poezji i esejów. Po odegraniu amerykańskiego wojskowego marsza i wstępnej modlitwie Czesław Miłosz (jedyny lektor wymieniony z nazwiska w oficjalnym programie) otworzył to swoiste poetyckie nabożeństwo, czytając swój wiersz „Piękno”. Kolejni lektorzy (w tym litewski poeta Tomas Venclova, rosyjski pisarz Juz Aleszkowski i tancerz Michaił Barysznikow) czytali wiersze Brodskiego oraz jego mistrzów i przyjaciół (Anny Achmatowej, Osipa Mandelsztama, Roberta Frosta, W.H. Audena).
Wybrano utwory poświęcone sprawom ostatecznym; śmierci, rozstaniu, przemijaniu, ale też darowi życia i miłości. Czytania uzupełnione były utworami Haydna, Purcella i Mozarta. Słowa szybko pozwoliły zapomnieć, że „w nawie głównej z łatwością zmieściłaby się Statua Wolności” (jak czytamy przy wejściu), że odbywa się tu prawdziwa poetycka biesiada, literacka panichida na cześć genialnego poety. Wreszcie w katedrze pogaszono niemal zupełnie światła. Z taśmy rozległ się głos Brodskiego recytującego po rosyjsku „Winiono mnie za wszystko prócz pogody”... Każdy z uczestników zapalił cienką jak patyczek prawosławną świeczkę. W świątyni zapadła długa chwila ciszy przerywana tylko tupotem dzieci, które skończyły właśnie grać w koszykówkę i wybiegały z katedry.
Nowy Jork, 1 lutego
„Gazeta Wyborcza” nr 60, 11 marca 1996.
Jestem szczęśliwy, że żyję dostatecznie długo, żeby być świadkiem stopniowego przezwyciężania historycznych sporów pomiędzy suwerennymi państwami naszej części Europy, Polską i Litwą, Polską i Ukrainą. Chciałbym tutaj poruszyć kilka spraw dla mnie bynajmniej nie teoretycznych, ponieważ dotyczą one moich korzeni, człowieka urodzonego w powiecie kiejdańskim oraz mieszkającego w swoich latach szkolnych i uniwersyteckich w Wilnie.
[...]
Myśląc o Wilnie, widzę podobieństwo jego dzisiejszej pozycji do pozycji takich miast, jak Gdańsk czy Wrocław. Polacy, ich nowi mieszkańcy, dość długo byli skłonni usuwać pod próg świadomości niemiecką przeszłość tych miast, w architekturze, w historii, w zabytkach kultury. Zwrot, który niedawno nastąpił, znalazł już wyraz w polskiej literaturze. Tamtejsi autorzy powieści, opowiadań i wierszy szukając swoich korzeni, natrafiają na dzieje swoich rodzin, przesiedlonych ze wschodu, ale także pokazują, jak niemieckie tło wpływało na ich rodziny i ich samych. Zapewne podobna tendencja pojawi się wśród Litwinów osiedlonych w Wilnie, gdzie architektura i historia świadczą o sile polskiego wpływu.
Nie należy jednak zapominać, że Wilno było w ciągu wieków miastem pogranicza, w którym Bizancjum, czyli prawosławie, spotykało się z Rzymem, czyli katolicyzmem. Średniowieczne Wilno przed tym, nim zaczęto w nim budować gotyckie kościoły, było miastem prawosławnych kupców i licznych drewnianych cerkwi, które później wszystkie się spaliły.
[...]
Ludziom, którzy w XX wieku starali się łagodzić konflikty etniczne, należy się nasz podziw i szacunek, bo wiemy, ile istnień ludzkich padło ofiarą nienawiści pomiędzy narodami. Dlatego [...] składam hołd ich działalności w Wilnie, tym bardziej że dzisiaj znowu odżywają teorie o diabelskich spiskach rzekomo działających w Europie.
Jesteśmy teraz świadkami zwycięstwa linii „Kultury” i wpływ idei Jerzego Giedroycia na politykę zagraniczną Polski jest powszechnie znany. Jestem dumny z tego, że przez wiele lat byłem bliskim współpracownikiem „Kultury” i że ona to była moim wydawcą. Chcę tutaj przypomnieć, że wizja Europy środkowo-wschodniej wolnych i równych państw, jaką miał Jerzy Giedroyc, tak bardzo wybiegała w przyszłość, że była niemal niemożliwie prorocza. W niej, z opóźnieniem, znalazły częściową przynajmniej odpowiedź pytania stawiane niegdyś w Wilnie. Cieszę się, że tak wiele potrafił zdziałać mój przyjaciel, wielki człowiek litewskiego pochodzenia i o starym litewskim nazwisku.
ok. 5 lipca
Pogrzeb Zbigniewa Herberta. Kościół św. Karola Boromeusza na Powązkach nie pomieścił wczoraj wszystkich, którzy przyszli na ostatnie spotkanie ze zmarłym we wtorek poetą Zbigniewem Herbertem.
Ceremonia, w której uczestniczyły setki ludzi, była skromna. Bez fanfar, honorowych salw, mikrofonów. Bez marszu żałobnego Chopina.
Wspólną modlitwę poprowadził prymas Polski Józef Glemp. Mszę odprawił duszpasterz środowisk twórczych ks. Wiesław Niewęgłowski.
W skupieniu żegnała Herberta rodzina, premier Jerzy Buzek, marszałek Senatu Alicja Grześkowiak, marszałek Sejmu Maciej Płażyński, ministrowie, nobliści Wisława Szymborska i Czesław Miłosz, przedstawiciele środowisk twórczych.
Premier, który zwrócił się najpierw do żony poety, przypomniał, że Zbigniew Herbert spocznie w miejscu, gdzie leżą jego rówieśnicy z pokolenia Kolumbów, m.in. Tadeusz Gajcy i Krzysztof Kamil Baczyński. „Jutro znowu wybije godzina «W», spotkamy się też na Powązkach. Od dziś do niewidzialnej armii dołączy kolejny żołnierz. Dzięki Bogu, Zbigniew Herbert otrzymał inne zadanie, które pokornie i dzielnie wykonał. W spokoju mógłby więc powtórzyć słowa św. Pawła: «w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem, na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który w owym dniu odda mi Pan, sprawiedliwy sędzia»” – mówił premier podczas mszy.
Biskup Józef Zawitkowski mówił o Herbercie: „Książę poetów, największy z Orląt Lwowskich, odchodzi”.
Nad grobem poety ostatnie słowo wygłosili Marian Grześczak – w imieniu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – i Piotr Kłoczowski – w imieniu przyjaciół. Trumnę Herberta, urodzonego we Lwowie, posypano ziemią z Cmentarza Łyczakowskiego. Chwilę później mogiłę spowiły białe lilie i czerwone róże w wieńcach i małe, kolorowe bukiety od wielbicieli poety.
Warszawa, ok. 28 lipca
„Gazeta Wyborcza” nr 179, 1 sierpnia 1998.
Wielce Szanowny Panie Premierze, sprawa krzyży oświęcimskich nie przestaje niepokoić Polaków, obrażać Żydów, zaprzątać światową opinię. Jest to tym bardziej zdumiewające, że na przeniesienie krzyży wyrazili zgodę biskupi, działając w duchu sprawiedliwości i pojednania. Tymczasem obrońcami krzyża mienią się także ludzie o kryminalnej przeszłości, dążąc najwyraźniej do wzniecenia awantur i nieporządków w Oświęcimiu i całej Polsce. Czas położyć temu kres, nie chować się za zbędnymi procedurami. Za porządek w państwie odpowiedzialny jest rząd. Wielce Szanowny Panie Premierze! Prosimy o położenie kresu prowokacjom i awanturom w Oświęcimiu. Tak, abyśmy mogli pochylić się godnie i spokojnie nad prochami męczenników.
Jan Błoński, Józef Gierowski, Czesław Miłosz, Władysław Stróżewski, Wisława Szymborska, Jerzy Turowicz
29 września
„Gazeta Wyborcza” nr 228, 29 września 1998.
Apelujemy o bezterminowe utrzymanie zerowej stawki podatku VAT dla książek i czasopism. Państwo, w którym ponad połowa obywateli nie przeczytała w ubiegłym roku żadnej książki, nie powinno czerpać korzyści z opodatkowania słowa drukowanego.
Wisława Szymborska, Czesław Miłosz
13 lipca
„Gazeta Wyborcza” nr 161, 13 lipca 1999.
Wszyscy powinniśmy się cieszyć. Z następującego powodu: Guenter Grass to pisarz zaangażowany, który pisze o historii XX w. Szczególnie ostatniej wojny. Im bardziej przesuwamy się na Zachód, tym bardziej wydarzenia jakoś się zamazują, tracą ostrość. Ale Grass, gdańszczanin przecież, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. I całe jego pisarstwo jest właściwie związane z krzykiem protestu przeciwko temu, co się stało, wysiłkiem zachowania pamięci o historii. To pisarz bardzo nam bliski – w sensie rozumienia tych strasznych wydarzeń. Poza tym jest to gdańszczanin, więc mamy „triumf Kaszubów”. Ciekawe, że Gdańsk ma w sobie jakiegoś ducha. Ten duch jest w pismach Grassa, ale także u polskich pisarzy mieszkających w Gdańsku – np. Stefana Chwina, Pawła Huelle. Niemiecki Gdańsk pojawia się również w polskiej literaturze. Bardzo ważne jest budowanie pomostu między przeszłością a teraźniejszością takich miast, jak Gdańsk czy Wrocław.
[...]
Grass jest na pewno pisarzem pozbawionym nacjonalistycznych zboczeń czy też schorzeń. Na pewno jego walka jako pisarza polega na mówieniu prawdy swojemu krajowi.
[...]
Nagroda jest triumfem Grassa i przykrością dla jego wrogów! Gdy dowiedziałem się o niej, pierwszą moją myślą było, że to triumf literatury zaangażowanej. Okazuje się, że można ją pisać. Więc literatura zaangażowana nie skończyła się wraz z literaturą zaangażowaną na rzecz socrealizmu.
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Do Rządu Rosyjskiego, do elity umysłowej Rosji, do wszystkich Rosjan, do światowej opinii publicznej.
Rząd Rosyjski, gotując apokalipsę Czeczenom, pozbawia swój kraj sympatii, którą zyskała Rosja, wszedłszy na drogi demokracji. Zwycięstwo w wojnie z Czeczenią i nowy podbój będą taką samą wielką międzynarodową klęską Rosji jak porażka – zbrodnie na czeczeńskiej ludności cywilnej są moralnym samobójstwem i nonsensem politycznym o trudnych do wyobrażenia następstwach. Wielki kraj powinno być stać na wielką mądrość – zamiast licytacji w nienawiści.
Marek Edelman, Ryszard Kapuściński, Wojciech Kilar, Stanisław Lem, Czesław Miłosz, Krzysztof Penderecki, Wisława Szymborska, Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi
„Gazeta Wyborcza” nr 290, 13 grudnia 1999.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 2000.
Był człowiekiem wręcz niesłychanie zasłużonym dla naszej kultury i polityki. Był zawsze bezprzykładnie odważny, dzielny w przeciwstawianiu się stereotypom, w piętnowaniu naszej głupoty i przesądów. Jerzy Giedroyc był tym, który mówił od początku, że nie możemy domagać się Kresów Wschodnich; bez względu na to, jak bardzo było to przykre dla ludzi, którzy pochodzą z Wilna i Lwowa, trzeba to przyjąć jako rzecz nieodwracalną. To naraziło go na wielkie oburzenie, zwłaszcza polskiej emigracji.
Giedroyc widział perspektywę jakiegoś porozumienia się z naszymi wschodnimi sąsiadami. To była dla Niego zawsze jedna z podstawowych spraw polskiego życia.
To On wziął pod swoje skrzydła Miłosza, gdy Miłosz był wyklinany przez całą emigrację, Gombrowicza, który był właściwie tej emigracji nieznany.
Nie wahał się krytykować od samego początku „Solidarności”, tej „Solidarności”, z którą wtedy wszyscy się identyfikowaliśmy, oczywiście nie dzisiejszej. Wymagał rzeczy, których nikt inny nie wymagał.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Śmierć Giedroycia [14 września] jest wielką stratą dla polityki i dla literatury. Był wielką postacią polityczną, ale dzięki niemu powstała też ta mała tratwa, której mogli się uczepić rozbitkowie w literaturze jak Gombrowicz czy ja. „Kultura” była niesamowitym, nieprawdopodobnym przedsięwzięciem. Nie ma w annałach ruchu wydawnicznego miesięcznika, który by działał od 1947 roku do dziś, i to miesięcznika wydawanego na emigracji. Ten upór w ciągłości wydawania powodował rozmaite legendy, które w PRL-u szerzył UB. Bo jeżeli takie pismo mogło się ukazywać, to oczywiście z jakichś potężnych zasiłków amerykańskich. Faktem jest, że gdyby zbadać finanse „Kultury”, to okazałoby się, że to jest nieprawdopodobny wysiłek i inteligencja jednego człowieka, a nie żadne przedsięwzięcie międzynarodowe. Dom „Kultury”, który wyobrażano sobie jako ogromną fortecę zatrudniającą dziesiątki czy setki ludzi, był kupiony z darów kilkorga zamożnych ludzi. Legendy krążące w PRL przejaskrawiały potęgę tej instytucji. Była to mała impreza emigracyjna, której skutki okazały się nieproporcjonalne do minimalnych środków. Nikt wtedy, kiedy „Kultura” powstała, nie wierzył w możliwość zmiany układu politycznego w Europie i w rozpad imperium sowieckiego. Giedroyc był jedynym chyba człowiekiem, który w to wierzył. I okazało się, że miał rację. Ale wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu.
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Niewiele jest miast w Europie, które by były poddawane takim mitologizacjom jak Wilno. [...]
Ponieważ mamy tutaj dyskutować o pamięci zbiorowej, muszę wyznać, że prawdę historyczną uważam za możliwą, w pewnych granicach, i że jest ona bardzo potrzebna.
Zawód historyka na tym właśnie polega, że musi on wierzyć w możliwość dotarcia do prawdy obiektywnej, innej niż mity, które na faktach narosły, i grzebiąc się w archiwach, szuka do tej prawdy dostępu. Ale w tej samej sytuacji co historyk jest poeta czy prozaik, jeżeli pisze na tematy wzięte z historii miasta, bo jego dzieło, jeżeli nie ma oparcia w rzeczywistości, nie będzie trwałe.
Niestety, ustalić, "jak to naprawdę było", jest bardzo trudno. Ludzie, którzy niegdyś żyli i ich sprawy nie są zostawione w spokoju raz na zawsze, ale bez ustanku dostarczają materiału przeróbkom i świadomym albo nieświadomym manipulacjom w interesie ludzi żywych. W takim mieście jak Wilno są to w pierwszym rzędzie interesy grup etnicznych czy językowych.
Mam 89 lat, wyrosłem tutaj, w tym mieście, i przyznaję się, że Wilno jest dla mnie ciężarem. Oczekuje się tu ode mnie, że będę mówić same miłe rzeczy, nie urażające nikogo. Ja natomiast nie jestem dyplomatą, choć oczywiście zależy mi na dobrych stosunkach pomiędzy Polską i Litwą. Niestety, przyjeżdżając do Wilna, zawsze mam wrażenie, że trzeba tu chodzić jak po cienkim lodzie i że nie wystarcza tutaj być człowiekiem, bo każdego natychmiast zapytają, czy jest Litwinem, czy Polakiem, Żydem czy Niemcem, jakby ponury wiek XX, wiek etnicznych podziałów, trwał tu dalej w najlepsze.
[...]
Nie wiem, co myślą dzisiaj wileńscy Litwini, a zwłaszcza ich poeci i prozaicy. Są tutaj, pomijając nieliczne wyjątki, przybyszami i dlatego nie mogą uniknąć stawiania sobie pewnych pytań dotyczących własnej tożsamości. Świadomie poruszam teraz sprawę bardzo drastyczną. Sentymentalny patriotyzm skłania ich do radości i triumfu, bo odzyskana została stara stolica Litwy. Szukają też śladów litewskości zachowanych pod pokostem polonizacji i szczycą się litewskim pochodzeniem architekta Gucewicza. A przecie wiedzą zarazem, że to tylko powierzchnia, słowa na pożytek publiczny, i że każdy z nich musi uporać się w samym sobie z o wiele trudniejszym problemem - jak uznać to całe dziedzictwo za swoje, jak włączyć się w łańcuch następujących po sobie pokoleń w tym mieście. Może to dokonać się jedynie przez poszukiwanie prawdy, i to nie tylko prawdy o datach i wydarzeniach, ale emocjonalnej prawdy poszczególnych ludzi, którzy tu żyli. [...]
I na zakończenie mego referatu posłużę się przykładem, który wskazuje, jak trudno jest wniknąć w prawdę, jeżeli jest ona cudzą prawdą, innego człowieka. Istnieje obraz namalowany przez wileńskiego malarza, dla mnie przejmujący. Jego autor Ludomir Ślendziński był jednym z najbardziej znanych malarzy Wilna w okresie międzywojennym. [...] Otóż Ślendziński, opuszczając Wilno w roku 1945, namalował nieco baśniowy portret miasta jako feerii wież kościelnych i obłoków. Nazwał to "Oratorium". Obraz jest przechowywany w muzeum dzieł Ślendzińskiego w Białymstoku. Ja osobiście nazwałbym "Oratorium" hymnem pochwalnym na cześć piękna architektury wileńskiej, a zarazem pieśnią żalu. I ten lament wygnańca pozostanie na zawsze w historii miasta, kiedy nikt już nie będzie pamiętać o podziale na zwycięzców i zwyciężonych.
Wilno, 2 października
„Gazeta Wyborcza” nr 235, 7 października 2000.